1 maja 2004 roku Wielka Brytania otworzyła dla nas swój rynek pracy. Sam moment otwarcia rynku pracy trochę przespałem, ponieważ spakowałem się dopiero w listopadzie 2005 roku. Odprowadzony na lotnisko przez przyjaciela, który nie mając pod ręka kija pożegnał mnie kamieniem, wyruszyłem na emigrację. Kamień ten zachowałem sobie na pamiątkę, by mi przypominał tamten inny świat.
Po zakrapianym pożegnaniu poprzedniego dnia wieczorem i w nocy (i rano przed odlotem), lot Ryanairem nie należał do najprzyjemniejszych. Czułem się tak, jakbym leciał junkersem z czasów 2 wojny światowej bombardować Londyn, a za kierownicą siedział pilot szaleniec. Jakiś czas później, gdy odważyłem się wreszcie wybrać po raz drugi w podróż samolotem, tym razem w odwiedziny do Polski, lot przebiegał dziwnie normalnie. Wszystkie następne loty także. Pomyślałem, że technika oszałamiająco poszła do przodu, a piloci są lepiej wyszkoleni.
W samolocie część osób czuła się tak jak ja, a część dopiero na pokładzie urządzała pożegnanie z Polską. Ogólnie było wesoło. Czuło się, że wyjeżdżając nikt nie ma nic do stracenia. Niesamowite było to, że prawie wszyscy to byli ludzie młodzi. Wydaje mi się, że jeszcze przez kilka lat średnia wieku pozostawała na takim właśnie poziomie.
Gdy samolot już wylądował owacjom nie było końca. Też klaskałem często nie trafiając w ręce. Niektórzy uważają zwyczaj klaskania za prowincjonalny. Mnie osobiście bardzo się podoba, chociaż ostatnimi czasy obserwuję, że powoli zanika. Pewnego dnia pewnie zamilknie na amen.
Lądowanie było twarde, więc uznałem to za znak by nie latać przez jakiś czas. Przynajmniej do momentu jak lotnicy nauczą się pilotować. Postanowiłem przeczekać ten okres i się nie ruszać z Wielkiej Brytanii. Trwało to jakieś dwa lata.
Samolot wylądował na lotnisku w Luton z opóźnieniem, więc nie zdążyłem na autobus do Londynu. W tamtych czasach, zaraz po otwarciu rynku pracy w Wielkiej Brytanii, było to normalne. Tylu było emigrantów, że samoloty chyba były za ciężkie.
Po wylądowaniu jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie działa mój telefon. Nie pomyślałem o tak kluczowej sprawie jak aktywowanie roamingu . Przy braku komunikacji telefonicznej i drogowej pozostało mieć nadzieję, że nie wyczerpie się cierpliwość osób, które czekały na mnie na docelowej stacji metra.
Był piątkowy wieczór i dosyć późno, więc metro było całkiem puste. Aż nie chciało się wierzyć ze codziennie jeżdżą nim miliony ludzi. Jadąc, zastanawiałem się, czemu w piątek nikt nie jedzie imprezować na londyński rynek. Rozmyślając sobie tak, dotarłem wreszcie do docelowej stacji a po kilku minutach siedziałem już z przyjaciółmi na torach kolejki miejskiej i otwierałem piwo.
Tak zacząłem moją emigrację.
Tagi: emigracja